We wtorek w „The Atlantic” ukazał się napisany przez Dave’a Grohla esej, w którym gwiazdor dzieli się z fanami wzruszającymi wspomnieniami dotyczącymi koncertów live. Z uwagi na COVID-19 trudno ocenić, kiedy znów odwołane festiwale wrócą do życia, a muzycy wyruszą w trasy koncertowe. Polecam Wam te kilka zdań od lidera Foo Fighters. Parafrazując klasyka: Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi i tęskni jak Ty, Dave.
Dave Grohl dla „The Atlantic”
Gdzie planowaliście być 4 lipca w tym roku? Na grillu z bliskimi kłócąc się, kto odpali przemycone z Południowej Karoliny fajerwerki? A może w Chesapeake Bay, rywalizując o dodatkową porcję majonezu i popijając piwo? (…)
Doskonale wiem, gdzie ja miałem się znaleźć: Na FedExField z moim zespołem Foo Fighters i w towarzystwie około 80 tysięcy naszych przyjaciół. Mieliśmy celebrować 25. rocznicę wydania naszego debiutanckiego albumu. (…) Cóż, trochę się pozmieniało.
Niestety pandemia koronawirusa ograniczyła kontakt z muzyką na żywo do małych okienek w naszych komputerach, a jakość dźwięku można porównać do zaburzonej transmisji z księżyca Neila Armstronga. (…) Nie zrozumcie mnie źle, radzę sobie jakoś z tą kulinarną monotonią kwarantanny (umiem już w lasagne całkiem nieźle!), mam świadomość, że ci z nas, którzy nie muszą pracować w szpitalach i firmach kurierskich to szczęściarze. Nie zmienia to jednak faktu, że mam apetyt na soczysty kawałek rock’n’rolla, NATYCHMIAST.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Nie ma niczego lepszego od klimatu koncertu live. To doświadczenie afirmacji życia, a momentu, w którym widzisz na żywo swojego idola nawet nie da się porównać z jednowymiarowym obrazkiem z YouTube. (…)
Jako wieloletni bywalec koncertów na żywo, znam to uczucie nad wyraz dobrze. (…) Nie raz niósł mnie tłum kompletnie obcych ludzi, a ja nurkowałem wśród ich spoconych objęć. Ramię w ramię, śpiewałem z całych sił z ludźmi, których być może nigdy nie zobaczę ponownie.
Gdy zdejmiesz z rockowego koncertu całą pirotechnikę i konfetti, z czym zostaniesz? Może po prostu… z ludźmi? Nigdy nie zapomnę tamtej nocy, kiedy członkowie U2 weszli na scenę MCI Center. Trasa Elevation Tour, 2001 rok, wielka produkcja. Czekałem, aż zgasną światła, bym mógł zatracić się w muzyce. Ku mojemu zaskoczeniu, zespół wszedł na scenę bez żadnych zapowiedzi, przy pełnym oświetleniu i po prostu zaczął grać. Bez tych wszystkich dodatków, LED-owych ekranów, do których przywykliśmy. (…) To była lekcja intymności. Bez tych wszystkich laserów i świateł stroboskopowych miejsce skurczyło się do rozmiarów klubu nocnego. Ten prosty gest uświadomił mi, ze wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi. Ludźmi, którzy potrzebują bliskości.
Pewnej nocy przed koncertem w Vancouver menedżer poinformował mnie, że Bruce Springsteen przyszedł nas zobaczyć (to była informacja kompletnie mnie paraliżująca). Zmrożony lękiem zastanawiałem się, jak mam wystąpić przed tą legendą, znaną z wielogodzinnych, epickich koncertów. Cóż, okazało się, że Bruce przyszedł zobaczyć nie nas, a zespół supportujący (…)
Udało nam się jednak porozmawiać i po raz kolejny przekonałem się, że za każdym superbohaterem stoi człowiek. Zrozumiałem też, dlaczego tak wiele osób się z nim identyfikuje: On jest po prostu prawdziwy.
Trzy godziny później siedziałem w garderobie zlany potem, usłyszałem pukanie do drzwi. To był Bruce, chciał się przywitać.Okazało się, że widział nasz koncert i chciał pogratulować nam relacji z widownią. Zapytałem go, skąd oglądał koncert, a on odpowiedział, że stał w tłumie, razem z ludźmi.
Kilka dni później dostałem od Bruce’a list, w którym napisał:
„Gdy patrzysz na swoją publiczność musisz widzieć siebie w tych ludziach, tak jak ci ludzie powinni dostrzec siebie w tobie”.
Widzę was. Widzę was przypartych do frontowych bramek, widzę was nurkujących w spoconych objęciach tłumu podczas koncertu. Widzę loga zrobione przez was odręcznie, widzę wasze koszulki. Słyszę wasz śmiech i widzę wasze łzy. Widziałem też, jak ziewacie i widziałem, jak pijani osuwaliście się ze swoich siedzeń. Widziałem was w huraganach i upałach, w temperaturach minusowych. (…)
W dzisiejszym świecie pełnym lęku i dystansowania się od siebie trudno wyobrazić sobie, że znów wrócimy do tych momentów. Nie powiem wam, kiedy będzie możliwym śpiewanie wspólnie ramię w ramię z całych sił. Ale wiem, że to się znowu wydarzy. Zrobimy to znów, bo po prostu musimy. I nie jest to kwestia wyboru. Jesteśmy ludźmi. Potrzebujemy chwil, które utwierdzają nas w poczuciu, że nie jesteśmy sami. Że jesteśmy zrozumiani, niedoskonali. (…)
Z ludźmi, którzy przychodzą na nasze koncerty dzieliłem moją muzykę, słowa, całe życie. A oni dzielili się ze mną swoimi głosami. Bez tej publiczności – spoconej, wrzeszczącej publiczności – moje piosenki byłyby tylko dźwiękiem.
za: theatlantic.com